Mam na imię Paulina i jestem 42-letnią, chorą na nowotwór złośliwy, mamą trzech synów: 23-letniego Roberta, 13-letniego Gabriela i 10-letniego Miłosza (chorego na padaczkę). Moją pasją, zanim usłyszałam wyrok, było szydełkowanie. Lubiłam podróżować, zwiedzać i poznawać nowe miejsca. Kocham przyrodę. Chciałabym, by to powróciło...
W 2013 roku zdiagnozowano u mnie złośliwy nowotwór piersi, który ze względu na posiadane przeze mnie receptory hormonozależne dodatnie (HER2+++)nrozwija się dwa razy szybciej. To było jak wyrok! Bardzo pragnęłam żyć... Od września do grudnia tego samego roku przeszłam trzy operacje. Ostatecznie usunięto mi całą pierś i częściowo węzły chłonne. To niestety nie był koniec. Włączono mi chemię, później przez rok podawano przeciwciała, a następnie hormonoterapię. Było ciężko, ale cały czas pozostawała nadzieja, która zawsze umiera ostatnia. Czułam się nieźle, więc może? To jednak nie wszystko. W tym samym roku u mojego najmłodszego syna Miłosza zdiagnozowano padaczkę. Rozpoczęliśmy z mężem walkę o jego zdrowie. Nie mógł chodzić do szkoły, miał indywidualne nauczanie. Myślałam wtedy: co jeszcze?! Walka jednak trwała - teraz już nie tylko o mnie, ale i moje dziecko.
W czerwcu 2017 roku, po zaleceniu lekarza, usunięto mi narządy rodne - dla bezpieczeństwa. Radość nie trwała jednak zbyt długo. W grudniu 2018 roku nastąpiła wznowa nowotworu piersi. Kolejna operacja. Usunięto mi resztę węzłów, ale zostawiono guza, którego nie zauważono. Byłam przerażona i zrozpaczona! Po dwóch tygodniach miałam kolejną operację. Tym razem guza usunięto i włączono chemię. Przeciwciał już mi nie podano, bo nasze prawo nie przewiduje możliwości pojawienia się guza sutka, który został wcześniej usunięty. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Nie mogłam wrócić do pracy, bo nie miałam siły, a pieniądze topniały w zastraszającym tempie. Jednak walczyłam dalej.
Jakby tego było mało, w lipcu 2019 roku spadł na mnie kolejny cios. Okazało się, że nastąpił przerzut do wątroby, a guz jest nieoperacyjny, bo grozi rozsianiem. I znowu chemia - tym razem do końca życia. Pytanie tylko: Jak długiego? Potem doszły płuca i gronkowiec "sprezentowany" mi przez szpital, w którym podawano mi chemię. Wtedy wpadłam w depresję. Zastanawiałam się, co jeszcze?! Ile jeszcze może znieść moje ciało i moja psychika?! Wewnętrzna walka, którą muszę toczyć każdego dnia - z sobą, z własnym ciałem - wykańcza. Nie mogę wszystkiego pokazać. Mam dzieci i męża, którzy od wielu lat wspierają mnie w zmaganiach o życie. Pomagają mi rodzice, brat, teściowie, przyjaciele i znajomi. Przydałby się jeszcze jakiś cud... I Wasza pomoc, żeby kontynuować ten nierówny pojedynek ze śmiercią, która cały czas na mnie czyha.
Mam nadzieję, że z Waszą pomocą mi się uda! Bardzo proszę o wsparcie w zbieraniu środków na leki, badania, konsultacje. Marzę, by było jeszcze jakieś jutro... Pragnę widzieć, jak dorastają moje dzieci. Cieszyć się porami roku i otaczającym mnie światem. Jest przecież taki piękny! Proszę, pomóżcie mi spełnić moje marzenia - tak niewielkie, a tak wielkie zarazem...
Darowizny na rzecz leczenia Pauliny można przekazywać za pomocą płatności on-line, karty płatniczej, PayPal lub tradycyjnego przelewu. Aby dokonać wpłaty, kliknij powyżej na czerwony przycisk "Wspomóż" w niebieskim prostokącie.